Ostatecznie
złego licho nie bierze.
Obudziłam się na
twardym, szpitalnym łóżku. Ktoś głaskał mnie po głowie, ale
dopóki nie wyszłam z szoku, nie mogłam sobie przypomnieć kim był.
Cholernie przystojny facet.
‒–Już dobrze,
Kati...‒–Uśmiechnął się.‒–Pamiętasz kim jestem?
‒– Sid?
Dziwnie było go
wiedzieć w szarej koszulce i dżinsach zamiast lekko zakurzonego,
brudnego munduru. Brakowało mi jego niebieskich, lateksowych
rękawiczek, czerwonej chustki na przegubie dłoni. Tak wyglądał
kilka godzin wcześniej. Wtedy był bohaterem, ale kiedy patrzyłam
na niego leżąc oszołomiona na łóżku, był tylko człowiekiem.
Słabą, nędzną, bezwartościową istotą.
‒–Bałem się o
ciebie. Załamałaś sobie cztery żebra i przebiłaś płuco.
Mogło mi się
wydawać, że będę wracać do formy przez tygodnie albo miesiące.
Ale tak nie było, bo całe to szambo z Marami za cholerę nie
nauczyło nas nie grzebać w pewnych rzeczach‒–wystarczyło
trochę serum żeby wyzdrowieć w kilka dni. Spojrzałam na
kroplówkę‒–miała brzydki szarawy kolor i wyglądała jakby
była w niej benzyna. Ale działa‒–przywracała mi zdrowie tak
szybko, jak wymagał tego Instytut.
Bez sensu. Byłam
słaba i schrzaniłam ostatnią misję.
‒–To nic takiego.
Jak długo byłam nieprzytomna?
–—Tylko kilka
godzin. Musieli cię poskładać do kupy.‒–Odgarnął kosmyki
przetłuszczonych włosów z mojej twarzy. Były obrzydliwie lepkie i
pokryte błotem, krwią oraz kawałkami roślin, posklejały się w
nieestetyczne strąki. Chyba były tam fragmenty organów i włókien
mięśniowych.
–—Jestem
wstrętna‒–podsumowałam krótko. Sid znowu się zaśmiał,
mrużąc oczy.
‒–Jesteś taka
piękna jak zawsze.
Nigdy nie umiałam
sprecyzować co nas łączyło. Czasami myślałam, że już wiem, a
potem wszystko się sypało. Jednego dnia byliśmy przyjaciółmi,
drugiego kochankami, a za chwilę zachowywaliśmy się jakbyśmy nie
mogli się nazwać nawet dobrymi znajomymi.
–—Podobno poszły
już wskazania. Tak słyszałem.
Wskazania były czymś
co czekało wszystkich ludzi, którzy mieli w sobie gen. Badano DNA,
grupę krwi, stężenie kwasu, dopasowywano je do siebie dla jak
najlepszych wyników. A potem wychodził odgórny rozkaz kto z kim ma
mieć dziecko 'idealne'.
–—Aha. Skoro
pomijali mnie przez jedenaście lat, chyba nie mam czym się martwić.
Kiedy skończyłam
szesnaście lat mogłam otrzymać pierwsze wskazanie, ale go nie
dostałam. I nie dostawałam go przez jedenaście lat.
‒–Jesteśmy
oddziałem specjalnym, nikt kto do niego należał, nie dostaje
takich papierów. - Wzruszył obojętnie ramionami. Sid był
zupełnie inny niż ja‒–bardziej zależało mu na ludziach, był
wrażliwszy na krzywdę innych, bardziej opiekuńczy, empatyczny i
towarzyski. Nie zdziwiłabym się gdyby chciał zostać ojcem, pewnie
sprawdziłby się w tej roli.
‒–Może jeszcze
zostaniesz tatą. Masz większe szanse‒–pierwszy test, dobre
geny, poza tym ile może zająć spłodzenie dzieciaka?
‒–Nie zrozumiesz.
Miał rację ‒ pewnie
bym nie zrozumiała dlaczego, tak jak nie mogłam zrozumieć jego
potrzeby założenia rodziny, potrzeby opieki nad kimś.
‒–Nie
przeszkadzam?‒–Grace Austen zapukała w otwarte drzwi. Miała
bandaż zawiązany dookoła głowy i na ramieniu, ale nawet z
podrapaną gałęziami twarzą wyglądała jakby nigdy nic się nie
stało. Wyglądanie jak milion dolarów najwyraźniej należało jej
się jak psu miska.
‒–Nie ma
problemu‒–odparłam sucho. Nie przepadałam za Grace. Nie miałam
żadnego powodu żeby ją lubić. Była dziwką i kurwą, wydawała
mi się pusta, fałszywa i powierzchowna. Nie wiem czy taka była.
Cholernie chciałabym
powiedzieć, że była też głupia i bezmyślna. Ale nie była‒–z
nas dwóch to ona świeciła intelektem. Zajmowała stanowisko
chemika i alchemika, znała się na tym i faktycznie nie mogłam
sobie wyobrazić kogoś, kto lepiej by się nadawał. Jej intelekt
zresztą wydawał się innym cholernie atrakcyjny, jakby kosmiczne
nazwy substancji w szklanych fiolkach brzmiały w jakiś sposób
seksownie.
Kopolimer
alkilometakrylanu.
‒–Coś się stało?
‒–Jestem jeszcze
trochę roztrzęsiona, ale to wszystko.‒–Przesunęła sobie
taboret spod okna, a potem usiadła na nim, zakładając nogę na
nogę.
‒–Nie masz
butów?‒–Uniosłam brwi, patrząc jak wywija kółka bosą stopą.
Pomalowała paznokcie.
‒–Po prostu muszę
chwilę pochodzić boso‒–oznajmiła spokojnie.
Doskonale znałam
uczucie ciężkich, spuchniętych stóp po kilku dniach marszu w
wysokich, zabudowanych butach.
‒–Moje buty są
zniszczone. Przynajmniej przeżyliśmy.
Zaraz po powrocie nie
było czasu na myślenie‒–to była faza otępienia, obojętności.
Skupialiśmy się na sobie‒–zdejmowaliśmy ubrania, szliśmy na
przegląd medyczny, potem pod prysznic. Dostawaliśmy napój
wzmacniający. Smakował jak rzygi.
Łup. I nagle to do
mnie wróciło‒–jak usłyszałam krzyk i było już za późno,
bo Dominica zwisała z paszczy Mary, przebita kłem na wylot,
ociekając krwią. Bestia potrząsnęła łbem, a poszarpane ciało
kobiety odpadło, uderzając o drzewo, a potem odsuwając się
po nim. Wróciło do mnie jak Calum, okaleczony szponem pada na
ziemię i trzymając się za poharatane gardło, krzyczy imię swoich
dzieci. Widziałam jak Sid próbuje mu pomóc, jak przykłada do rany
chustę, a jasnoczerwona krew przecieka przez nią w ciągu kilku
sekund... Sid podał mu swój sztylet, a on wbił go sobie prosto w
serce. Znowu stanęła mi przed oczami scena, kiedy Mara wykonuje
gwałtowny obrót, a ja przez kilka sekund lecę w powietrzu,
żeby uderzyć z całą siłą w ziemię i niemal od razu zwymiotować
krwią.
Ale nie pamiętałam
jak umarł najsilniejszy człowiek, którego znałam. Nie wiedziałam
co czuł przed śmiercią. Nie chciałam wiedzieć. Emiliano Garza
umarł. Zdechł jak pies, jak każdy inny człowiek.
Emiliano Garza był...
Beznadziejny.
‒–Kapral...?‒–Zakręciło
mi się w głowie. Sid zerwał się z krzesła i wybiegł z
odruchem wymiotnym na korytarz, pochylając się nad koszem.
Grace zakryła usta dłonią, nienaturalnie blada. Jej oczy się
zaczerwieniły, przez chwilę myślałam, że się rozpłacze.
‒–Powrotu do
zdrowia, pani kapitan‒–wydukała, wychodząc z pokoju na drżących
nogach. Garbiła się ‒– po raz pierwszy odkąd sięgałam
pamięcią.
Tracąc kaprala,
poczułam jakby grunt osunął mi się spod nóg. Był dla mnie
ważny. Był dla mnie jak ojciec, ukształtował mój charakter.
I umarł. Bo był
słaby, był beznadziejny, był słabym ogniwem!
***
Wróciłam do domu po
kilku dniach. Do małego, brzydkiego mieszkanka z podniszczonymi
meblami i brudną, fioletową wykładziną. I przez cały czas kiedy
leżałam w szpitalu podłączona do serum, nic się tam nie
zmieniło‒–dalej śmierdziało mieszanką płynu do mebli i
odgrzewaną w mikrofalówce kolacją.
Poprawka. Zmieniła się
jedna rzecz‒–na blacie, między butelką keczupu i szklankami,
nie było żadnej książki i żadnej kartki. Bo kapral już nie żył.
‒–Na pewno nie
potrzebujesz pomocy? Może Grace by do ciebie przyszła?‒–Sid
stał za mną, głaszcząc mnie po ramionach. Nie rozmawialiśmy o
tamtym wydarzeniu. Nigdy nie byłam słaba‒–nie zamierzałam
pokazywać, że jest mi ciężko.
‒–Nie potrzebuję
dziwki, Sid. Weźcie się w garść, to tylko jeden trup w tę czy
tamtą.‒–Ledwo przeszło mi to przez gardło. Odłożyłam
pudełko do lodówki‒–równie małej i brzydkiej‒–a potem
opadłam na kanapę.
‒–Grace nie jest
dziwką tylko...
‒–Tylko pieprzy się
z każdym, kogo spotka‒–stwierdziłam najzupełniej poważnie.
Wszyscy wiedzieliśmy jaka jest Grace‒–lubiła alkohol, seks i
była ponad takie rzeczy jak kac czy choroby weneryczne.
‒–Dobrej
nocy.‒–Pokręcił zrezygnowany głową, a potem podszedł do mnie
żeby pocałować mnie w czoło. Uniosłam oczy, ale nie miałam siły
psychicznej żeby protestować, a może po prostu potrzebowałam
bliskości.
‒–Dobrej.
Zamknęłam za nim
drzwi na klucz. Nie miałam ochoty z kimkolwiek się widzieć‒–nie
chciałam żeby ci irytujący idioci wpadali co chwila do mojego
pokoju tylko żeby zapytać jak się czuję.
Jak trup. Jak wszyscy
inni.
Wstawiłam talerz z
jedzeniem do mikrofalówki i wyciągnęłam spod materaca książkę.
Bardzo lubiłam czytać, kiedy byłam nastolatką, przeżywałam z
pięknymi, odważnymi bohaterkami ich miłości, płakałam
razem z nimi po stracie.
Potem mi przeszło,
czytałam tylko dzienniki i felietony, które dostarczał mi kapral.
Po co karmić się kłamstwami, że wszystko się ułoży? Takie
rzeczy mówi się dzieciom, nie żołnierzom, którzy widzieli śmierć
dziesiątek ludzi i sami spojrzeli jej w oczy, pewnie nie jeden
raz. Wyrwałam kartki, a potem je
zgniotłam i wyrzuciłam. Pozbyłam się z pokoju wszystkich książek.
Kłamcy, wierutni kłamcy!
Każdy z moich
ukochanych bohaterów był człowiekiem. Odważnym, szlachetnym,
mężnym‒–ale był tak samo słaby i beznadziejny jak czarny
charakter.