13.2.16

Rozdział pierwszy - Książę z bajki był beznadziejny.

Ostatecznie złego licho nie bierze.
Obudziłam się na twardym, szpitalnym łóżku. Ktoś głaskał mnie po głowie, ale dopóki nie wyszłam z szoku, nie mogłam sobie przypomnieć kim był. Cholernie przystojny facet.
‒–Już dobrze, Kati...‒–Uśmiechnął się.‒–Pamiętasz kim jestem?
‒– Sid?
Dziwnie było go wiedzieć w szarej koszulce i dżinsach zamiast lekko zakurzonego, brudnego munduru. Brakowało mi jego niebieskich, lateksowych rękawiczek, czerwonej chustki na przegubie dłoni. Tak wyglądał kilka godzin wcześniej. Wtedy był bohaterem, ale kiedy patrzyłam na niego leżąc oszołomiona na łóżku, był tylko człowiekiem. Słabą, nędzną, bezwartościową istotą.
‒–Bałem się o ciebie. Załamałaś sobie cztery żebra i przebiłaś płuco.
Mogło mi się wydawać, że będę wracać do formy przez tygodnie albo miesiące. Ale tak nie było, bo całe to szambo z Marami za cholerę nie nauczyło nas nie grzebać w pewnych rzeczach‒–wystarczyło trochę serum żeby wyzdrowieć w kilka dni. Spojrzałam na kroplówkę‒–miała brzydki szarawy kolor i wyglądała jakby była w niej benzyna. Ale działa‒–przywracała mi zdrowie tak szybko, jak wymagał tego Instytut.
Bez sensu. Byłam słaba i schrzaniłam ostatnią misję.
‒–To nic takiego. Jak długo byłam nieprzytomna?
–—Tylko kilka godzin. Musieli cię poskładać do kupy.‒–Odgarnął kosmyki przetłuszczonych włosów z mojej twarzy. Były obrzydliwie lepkie i pokryte błotem, krwią oraz kawałkami roślin, posklejały się w nieestetyczne strąki. Chyba były tam fragmenty organów i włókien mięśniowych.
–—Jestem wstrętna‒–podsumowałam krótko. Sid znowu się zaśmiał, mrużąc oczy.
‒–Jesteś taka piękna jak zawsze.
Nigdy nie umiałam sprecyzować co nas łączyło. Czasami myślałam, że już wiem, a potem wszystko się sypało. Jednego dnia byliśmy przyjaciółmi, drugiego kochankami, a za chwilę zachowywaliśmy się jakbyśmy nie mogli się nazwać nawet dobrymi znajomymi.
–—Podobno poszły już wskazania. Tak słyszałem.
Wskazania były czymś co czekało wszystkich ludzi, którzy mieli w sobie gen. Badano DNA, grupę krwi, stężenie kwasu, dopasowywano je do siebie dla jak najlepszych wyników. A potem wychodził odgórny rozkaz kto z kim ma mieć dziecko 'idealne'.
–—Aha. Skoro pomijali mnie przez jedenaście lat, chyba nie mam czym się martwić.
Kiedy skończyłam szesnaście lat mogłam otrzymać pierwsze wskazanie, ale go nie dostałam. I nie dostawałam go przez jedenaście lat.
‒–Jesteśmy oddziałem specjalnym, nikt kto do niego należał, nie dostaje takich papierów. - Wzruszył obojętnie ramionami. Sid był zupełnie inny niż ja‒–bardziej zależało mu na ludziach, był wrażliwszy na krzywdę innych, bardziej opiekuńczy, empatyczny i towarzyski. Nie zdziwiłabym się gdyby chciał zostać ojcem, pewnie sprawdziłby się w tej roli.
‒–Może jeszcze zostaniesz tatą. Masz większe szanse‒–pierwszy test, dobre geny, poza tym ile może zająć spłodzenie dzieciaka?
‒–Nie zrozumiesz.
Miał rację ‒ pewnie bym nie zrozumiała dlaczego, tak jak nie mogłam zrozumieć jego potrzeby założenia rodziny, potrzeby opieki nad kimś.
‒–Nie przeszkadzam?‒–Grace Austen zapukała w otwarte drzwi. Miała bandaż zawiązany dookoła głowy i na ramieniu, ale nawet z podrapaną gałęziami twarzą wyglądała jakby nigdy nic się nie stało. Wyglądanie jak milion dolarów najwyraźniej należało jej się jak psu miska.
‒–Nie ma problemu‒–odparłam sucho. Nie przepadałam za Grace. Nie miałam żadnego powodu żeby ją lubić. Była dziwką i kurwą, wydawała mi się pusta, fałszywa i powierzchowna. Nie wiem czy taka była.
Cholernie chciałabym powiedzieć, że była też głupia i bezmyślna. Ale nie była‒–z nas dwóch to ona świeciła intelektem. Zajmowała stanowisko chemika i alchemika, znała się na tym i faktycznie nie mogłam sobie wyobrazić kogoś, kto lepiej by się nadawał. Jej intelekt zresztą wydawał się innym cholernie atrakcyjny, jakby kosmiczne nazwy substancji w szklanych fiolkach brzmiały w jakiś sposób seksownie.
Kopolimer alkilometakrylanu.
‒–Coś się stało?
‒–Jestem jeszcze trochę roztrzęsiona, ale to wszystko.‒–Przesunęła sobie taboret spod okna, a potem usiadła na nim, zakładając nogę na nogę.
‒–Nie masz butów?‒–Uniosłam brwi, patrząc jak wywija kółka bosą stopą. Pomalowała paznokcie.
‒–Po prostu muszę chwilę pochodzić boso‒–oznajmiła spokojnie.
Doskonale znałam uczucie ciężkich, spuchniętych stóp po kilku dniach marszu w wysokich, zabudowanych butach.
‒–Moje buty są zniszczone. Przynajmniej przeżyliśmy.
Zaraz po powrocie nie było czasu na myślenie‒–to była faza otępienia, obojętności. Skupialiśmy się na sobie‒–zdejmowaliśmy ubrania, szliśmy na przegląd medyczny, potem pod prysznic. Dostawaliśmy napój wzmacniający. Smakował jak rzygi.
Łup. I nagle to do mnie wróciło‒–jak usłyszałam krzyk i było już za późno, bo Dominica zwisała z paszczy Mary, przebita kłem na wylot, ociekając krwią. Bestia potrząsnęła łbem, a poszarpane ciało kobiety odpadło, uderzając o drzewo, a potem odsuwając się po nim. Wróciło do mnie jak Calum, okaleczony szponem pada na ziemię i trzymając się za poharatane gardło, krzyczy imię swoich dzieci. Widziałam jak Sid próbuje mu pomóc, jak przykłada do rany chustę, a jasnoczerwona krew przecieka przez nią w ciągu kilku sekund... Sid podał mu swój sztylet, a on wbił go sobie prosto w serce. Znowu stanęła mi przed oczami scena, kiedy Mara wykonuje gwałtowny obrót, a ja przez kilka sekund lecę w powietrzu,  żeby uderzyć z całą siłą w ziemię i niemal od razu zwymiotować krwią.
Ale nie pamiętałam jak umarł najsilniejszy człowiek, którego znałam. Nie wiedziałam co czuł przed śmiercią. Nie chciałam wiedzieć. Emiliano Garza umarł. Zdechł jak pies, jak każdy inny człowiek.
Emiliano Garza był... Beznadziejny.
‒–Kapral...?‒–Zakręciło mi się w głowie. Sid zerwał się z krzesła i wybiegł z odruchem wymiotnym na korytarz, pochylając się nad koszem. Grace zakryła usta dłonią, nienaturalnie blada. Jej oczy się zaczerwieniły, przez chwilę myślałam, że się rozpłacze.
‒–Powrotu do zdrowia, pani kapitan‒–wydukała, wychodząc z pokoju na drżących nogach. Garbiła się ‒– po raz pierwszy odkąd sięgałam pamięcią.
Tracąc kaprala, poczułam jakby grunt osunął mi się spod nóg. Był dla mnie ważny. Był dla mnie jak ojciec, ukształtował mój charakter.
I umarł. Bo był słaby, był beznadziejny, był słabym ogniwem!
***
Wróciłam do domu po kilku dniach. Do małego, brzydkiego mieszkanka z podniszczonymi meblami i brudną, fioletową wykładziną. I przez cały czas kiedy leżałam w szpitalu podłączona do serum, nic się tam nie zmieniło‒–dalej śmierdziało mieszanką płynu do mebli i odgrzewaną w mikrofalówce kolacją.
Poprawka. Zmieniła się jedna rzecz‒–na blacie, między butelką keczupu i szklankami, nie było żadnej książki i żadnej kartki. Bo kapral już nie żył.
‒–Na pewno nie potrzebujesz pomocy? Może Grace by do ciebie przyszła?‒–Sid stał za mną, głaszcząc mnie po ramionach. Nie rozmawialiśmy o tamtym wydarzeniu. Nigdy nie byłam słaba‒–nie zamierzałam pokazywać, że jest mi ciężko.
‒–Nie potrzebuję dziwki, Sid. Weźcie się w garść, to tylko jeden trup w tę czy tamtą.‒–Ledwo przeszło mi to przez gardło. Odłożyłam pudełko do lodówki‒–równie małej i brzydkiej‒–a potem opadłam na kanapę.
‒–Grace nie jest dziwką tylko...
‒–Tylko pieprzy się z każdym, kogo spotka‒–stwierdziłam najzupełniej poważnie. Wszyscy wiedzieliśmy jaka jest Grace‒–lubiła alkohol, seks i była ponad takie rzeczy jak kac czy choroby weneryczne.
‒–Dobrej nocy.‒–Pokręcił zrezygnowany głową, a potem podszedł do mnie żeby pocałować mnie w czoło. Uniosłam oczy, ale nie miałam siły psychicznej żeby protestować, a może po prostu potrzebowałam bliskości.
‒–Dobrej.
Zamknęłam za nim drzwi na klucz. Nie miałam ochoty z kimkolwiek się widzieć‒–nie chciałam żeby ci irytujący idioci wpadali co chwila do mojego pokoju tylko żeby zapytać jak się czuję.
Jak trup. Jak wszyscy inni.
Wstawiłam talerz z jedzeniem do mikrofalówki i wyciągnęłam spod materaca książkę. Bardzo lubiłam czytać, kiedy byłam nastolatką, przeżywałam z pięknymi, odważnymi bohaterkami ich miłości,  płakałam razem z nimi po stracie.
Potem mi przeszło, czytałam tylko dzienniki i felietony, które dostarczał mi kapral. Po co karmić się kłamstwami, że wszystko się ułoży? Takie rzeczy mówi się dzieciom, nie żołnierzom, którzy widzieli śmierć dziesiątek ludzi i sami spojrzeli jej w oczy, pewnie nie jeden raz.       Wyrwałam kartki, a potem je zgniotłam i wyrzuciłam. Pozbyłam się z pokoju wszystkich książek. Kłamcy, wierutni kłamcy!
Każdy z moich ukochanych bohaterów był człowiekiem. Odważnym, szlachetnym, mężnym‒–ale był tak samo słaby i beznadziejny jak czarny charakter.