Patrzyłam
w niebo.
Ale tylko przez
chwilę—mój stan fizyczny nie pozwalał na podziwianie widoków.
Nie mogłam uwierzyć, że moja kondycja tak bardzo się
pogorszyła przez kilka tygodni. Było mi duszno, wszystko
mnie bolało, ściskało mnie w klatce piersiowej.
—Wszystko
dobrze?—Sid położył dłoń na moich plecach. Mokry materiał
koszulki przykleił się do moich pleców, przeszedł mnie
nieprzyjemny dreszcz. Odwróciłam głowę—nie chciałam pokazać,
że źle się czułam. Pewnie prędzej zemdlałabym z
wycieńczenia niż przyznała, że tak—potrzebowałam odpoczynku.
—Tak. Te łamagi
mnie po prostu irytują, niedobrze mi jak na nich patrzę.
—Powinniśmy trochę
zwolnić.—Grace przyspieszyła. Jak zwykle zachowywała się jak
gwiazda—rozpięła górne guziki—może mogłabym to jakoś
przetrawić gdyby nie miała pod spodem tak wyciętego topu.
—Przestań świecić
cyckami—burknęłam, chwytając materiał tuż pod jej
szyją.—Nie jesteś aż taka gorąca, żeby się tu ugotować.
- Ale ty spięta,
pani kapitan... - Ruda niechętnie zabrała się za zapinanie
guzików. Patrzyłam na nią—pewnie dalej wygląda dziesięć
razy lepiej. Akurat ona zawsze wyglądała świetnie—oczywiście w
mniejszym lub większym stopniu.
- Oni naprawdę
zaraz padną.—Sid obejrzał się za siebie.
A ja za nimi.
Błagam...
—Wszyscy jesteśmy
zmęczeni, jest chyba ze czterdzieści stopni, maszerujemy od kilku
godzin. Mamy prawo się napić, Boże, Katarina, ty chyba jesteś z
tytanu...—Grace powachlowała się dłonią. Dopiero wtedy
zauważyłam, że jej twarz pokryła się rumieńcem. Obrzydliwym,
czerwonym rumieńcem.
I tak nie wyglądała
źle.
— Dobra, dranie, to
wody.—Wywróciłam na siłę oczami. Nasza czwórka wiedziała
co to oznacza polecenie — ale te poczwary niekoniecznie.
Pewnie staliby tam, gapiąc się jeden na drugiego i zastanawiając
się co zrobić, gdyby nie Grace.
—Tam macie
rzekę—oznajmiła z delikatnym chichotem w głosie, wskazując
dłonią kierunek, tak na wszelki wypadek. Ja też rozwiązałam
włosy i zebrałam je na karku, kiedy pochyliłam się nad taflą
wody. Bił od niej przyjemny chłód. Była czysta i słodka w
smaku.
Napiłabym się nawet
gdyby nie była. Nie chciałam stać się francuskim
pieskiem—nic by mi nie było, najwyżej rozbolałby mnie
żołądek. Widać było po mnie, że byłam wykończona
i spragniona, ale zupełnie mi to wisiało.
— Pij,
potrzymam ci włosy.—Sid uklęknął za mną.
—Dam sobie
radę.
- Wiem. Po prostu lubię
dotykać twoich włosów.—Uśmiechnął się do mnie, siadając
obok i pochylając się. Wziął kilka łyków, nie tak
łapczywie jak ja, a potem opłukał twarz i wytarł ją w biały
podkoszulek. Każde z nas nosiło coś pod spodem—noce były
zimne, a paski plecaka potrafiły nieźle obetrzeć ciało.
—Zostaniemy tu, nie?
- Położyłam się na ziemi.—Fajnie tu, jest czysta rzeka i
niezłe chaszcze. Pewnie rosną tu jakieś maliny i jagody.
—Jesteś
nieodpowiedzialna, nie jedz tego, tyle razy ci
powtarzałem...—westchnął. Czasami jego troskliwość była
naprawdę zabawna albo wkurzająca. Beztrosko przewróciłam się na
brzuch i zaczęłam grzebać rękami pomiędzy drobnymi krzaczkami.
Nic oprócz pokrzyw.
Rozplotłam włosy
i zmoczyłam głowę w rzece na kilka sekund, a potem odcisnęłam
z włosów wodę i z powrotem zrobiłam z nich koczek. Sid
patrzył na mnie przez cały ten czas, zdejmując mundur.
-
Gorąco—westchnęłam, kładąc się na ziemi i patrząc w korony
drzew. Kiedy pierwszy raz wypuścili mnie poza Membranę, byłam w
szoku—spodziewałam się spalonych drzew, jałowej ziemi, może
jakichś szczątków dawnej cywilizacji, może jakichś ciał. Ale
niczego takiego nie było—był gęsty las, zielona trawa, rzeki i
jeziora, morze, zwierzęta i motyle.
Tam, gdzie były
Mary, świat był zupełnie wyjałowiony.
Lubiłam świat poza
Membraną. Może dlatego, że był zakazanym owocem, a ja
zawsze musiałam być przeciwko. Może dlatego, że był
tajemnicą, legendą—widzieli go tylko żołnierze. Może dlatego,
że był nieograniczony.
- Mi też, Kati.
Mi też.—Oparł się na łokciu, a drugą dłoń wsunął za
kołnierzyk mojej kurtki, której chętnie się pozbyłam i rzuciłam
gdzieś za siebie, siadając mu na kolanach. Dałam się ponieść
chwili.
W gruncie rzeczy byłam
lekkomyślna.
Dlaczego się zgodziłam
żeby mnie dotykał i mnie posiadł? Może dlatego, że to coś
zakazanego, a może chciałam żeby Sid był tylko mój. Może
dlatego, że akurat czułam że go kocham. Może po prostu chciałam
bliskości albo przyjemności.
Każdy powód był
dobry.
***
Dan trzymał wartę,
siedząc spokojnie na gałęzi i łamiąc w palcach gałązkę.
Gdybym próbowała usiąść w taki sposób jak on, spadłabym i
skręciła sobie kark. Miałam wyczucie równowagi tylko kiedy byłam
w ruchu i miałam jakieś obciążenie. Wystarczyła broń i torba.
—Siedziałeś tak
całą noc, prawda?
—Nie. Od zmierzchu
jakieś dwie godziny i między pierwszą i trzecią.—Założył
nogę na nogę, ziewając szeroko. Serce stawało mi za każdym
razem, a on nigdy nawet się nie zachwiał. Cholerny akrobata.
— Co z tymi łamagami?
— Śpią jak zabici.
Wstawali trzymać wartę, są tymi żołnierzami, do cholery.
Niby Dan był
dziwakiem, ale przynajmniej nie udawał altruisty—uznawał fakt, że
wcisnęli nam łajno. Uznawał fakt, że bohaterów z nas nie będzie.
I że najpewniej każde z nas skończy jako krwawy glut i
nienaturalnie poskręcane strzępki mięśni.
—Gdzie jest Grace?
—Poszła się umyć.
- Ciekawe ilu facetów
zaliczyła—powiedziałam trochę głośniej niż zamierzałam.
Zdjęłam koszulkę, skarpetki i bieliznę, odkładając je na trawę.
Grace spojrzała na mnie z uśmiechem, po czym zaczęła nadawać z
typowym dla niej entuzjazmem, o jakichś pierdołach:
— Młodzi, co nie?
Ciekawe czy któryś z nich ma już żonę...
—Nie obchodzi cię
to—stwierdziłam sucho. Może liczyłam na to, że się zawstydzi
albo zacznie plątać w tłumaczeniach, ale ona tylko odcisnęła
włosy z wody i z rozbrajającą szczerością oznajmiła:
—Masz rację—to
mnie nie obchodzi. Nie czuję jakiegoś przywiązania.
Grace nic do siebie nie
brała. Ciekawe czy w ogóle dało się ją urazić. Nie miałam
okazji sprawdzić.
Może po prostu
traktowała mnie z należytą pobłażliwością. Z perspektywy
czasu, zachowywałam się jak gówniara—a ona niewiele lepiej.
Dyscyplina to najlepszy środek do zdobycia szacunku i kontroli.
***
Patrzyłam jak Dan
pochyla się nad kartką papieru i rysuje po niej piórem, śliniąc
co jakiś czas końcówkę. Linie były coraz mniej wyraźne—tusz
pewnie został z jego plecaku, a ja nie zamierzałam po niego
schodzić—wchodzenie na drzewa sprawiało mi kłopoty. Jednocześnie
przy Grace mogłam czuć się mistrzynią, ale chyba nie mogłam
wymagać od niej takich umiejętności.
Nie potrzebowała
dodatkowych walorów. Od czegoś to ja miałam władzę.
Od czegoś...
—Dalej nie rozumiem,
co próbujesz osiągnąć...—westchnęłam ciężko.
—Bo nie jesteś
kartografem—burknął pod nosem.—To Misja X. Próbuję rozkminić
co nie poszło. Wszystko było idealnie zaplanowane.
—W końcu twoja
robota, nie?
To było złośliwe i
na poziomie dzieciaka—akurat plan był niesamowicie dobry,
pracowało nad nim kilka osób i został zatwierdzony. Nie powinien
mieć sobie nic do zarzucenia—ostatecznie był sprawny fizycznie i
skupiony.
W każdym geniuszu
jest odrobina szaleństwa.
—Wstałaś lewą
nogą? Ostatecznie to wy spieprzyliście, nie ja.
Miałam ochotę go
zabić za to trzeźwe spojrzenie—niby tylko stwierdził fakty, ale
nie miał prawa mi tego wypominać. To ja byłam wyższa stopniem.
Nie przyjaźniliśmy się—przynajmniej wtedy. Potem nie byłam już
pewna niczego...
—Nie są wyszkoleni.
Powinniśmy wrócić, odpuśćmy, zaraz któryś z nich...
Zacisnęłam pięści.
Byli moim oddziałem, ćwiczeni przez same wybitne jednostki. Trafiła
im się szansa jak jeden na tysiąc.
Może i nikt poza
Instytutem nie wiedział jak wyglądamy, ale byliśmy znani
jako całość—jako legenda, jako ludzie z tytanu, jako
bohaterowie. Cały Instytut był znany—był centrum wszystkiego,
mózgiem całego świata, który zarządzał tym wszystkim, trafienie
do niego było wyróżnieniem. Wszyscy znaczący coś ludzie—lekarze,
politycy, naukowcy, wojsko w jednym miejscu.
—Zdechnie.—Zeskoczyłam
na ziemię i podeszłam do pierwszego kadeta. Wszystko aż we mnie
kipiało, nie mogłam skupić na niczym myśli. Odwróciłam się i
kopnęłam w drzewo, a potem w człowieka.
Może nie byłam
masochistką, a sadystką.
—Wstawać, do
cholery!
Nie wiem jak długo
się tak piekliłam. Wiem, że ktoś w końcu zaczął kaszleć
krwią, Grace momentalnie pobladła, Dan zniknął—dopiero kiedy
ktoś złapał mnie za ramię, opamiętałam się. Sid marszczył
brwi i był na mnie wściekły.
—Katarina.—Odezwał
się karcącym tonem. Pewnie byśmy się pokłócili—ale nie było
na to czasu. Minęło kilka sekund zanim usłyszałam huk. Grace
strzeliła z pistoletu—nie było czasu na kłótnie.
A co jeśli znowu
miałam przegrać?