Nie
pamiętałam swoich rodziców — w wieku
dwunastu lat dowiedziałam się, że moja matka nazywała się Sophia
Gonzalez, ale niespecjalnie mnie to obeszło — i tak nie miałam
z nią kontaktu. W moich wspomnieniach od czasu do czasu pojawiała
się jakaś kobieta — dosyć niska, z ciemnymi włosami. Te
szczegóły zgadzały się z moim wyglądem, chociaż może
było to dziełem przypadku.
Ojciec
podobno nazywał się Prutt i było to jedyne, co umiałam o nim
powiedzieć. Nie umiałam powiedzieć, czy w ogóle
do mnie przychodził — jeśli tak, totalnie nie różnił się od
setek facetów, kręcących się po Instytucie.
Nie
tęskniłam — nie można tęsknić za czymś, czego się nie zna.
Może tak było lepiej. Być pierwszą, najdoskonalszą próbą.
Druga była drastyczna, pełna łez, krwi i walki.
Państwowy obowiązek głosił: ''Jeśli masz odpowiednie geny,
musisz być po stronie Instytutu'', a instytucja
państwowa była
gotowa wyszarpać
dwunastoletnie dziecko za wszelką cenę. Jakikolwiek opór był
daremny.
Niepotrzebnych
ludzi zawsze można się pozbyć, prawda?
***
Kiedy
miałam dwanaście lat, byłam już po pięcioletnim treningu. W
wieku dwunastu lat przybywało rekrutów, a nas dzielili według
osiągnięć i umiejętności. Moja karta charakteryzowała się tym,
że otrzymywałam 'wybitna' lub 'znacznie powyżej oczekiwań' we
wszystkich przedmiotach fizycznych, a z języka, matematyki,
geografii czy historii — były to jedyne typowo umysłowe
przedmioty — zupełnie nie spełniałam oczekiwań i dostawałam
etykietki 'mierna' lub 'naganna'. Moje stopnie w niczym nie
przeszkadzały, a może nawet były dodatkowym atutem.
Głupimi
łatwiej kierować.
Właśnie
wtedy poznałam Kaprala — był wysoki, dobrze zbudowany, trzymał
się prosto. Po kilku latach, kiedy w czasie walki doznał urazu
głowy, który ledwo przeżył, golił prawy bok. Poza tym nie różnił
się od innych mężczyzn w jego wieku i o jego stopniu.
Poznałam
wtedy jeszcze kogoś — swoją pierwszą, smarkatą miłość,
kogoś do kogo wyobrażenia śliniłam się nocami i o kim myślałam
całymi dniami. Zaczęłam czytać dzienniki, żeby mu zaimponować
— szkolony na medyka miał chemię, matematykę, fizykę, biologię
w małym palcu, a ja ledwo umiałam wydukać alfabet. Sid był
idealny pod każdym względem, nawet jako obiekt westchnień
nastoletnich dziewczynek.
***
Rok
później poznałam kogoś jeszcze. Wysokiego, czarnowłosego
tajemniczego badboy'a skupionego na sobie. Wtedy miał
szaroniebieskie oczy, z biegiem lat kolor wyblakł i na ogół były
po prostu szare — w czym nie było nic niepokojącego.
Niepokojący był fakt, że momentami stawały się wręcz fioletowe
lub wpadające w róż, jakby nosił kolorowe soczewki. Miałam
czternaście lat żeby rozwikłać tę zagadkę i przez cały ten
czas wmawiałam sobie, że mi się wydaje. W końcu się wyjaśniło.
Dobrze, że nie żyłam w nieświadomości.
— Masz niezłego
cela.
— Nie
zamierzam strzelać z łuku, wiesz?
Kiedy
byłam młoda, uczyłam się tak jak inni — musiałam opanować w
podstawowym stopniu korzystanie z łuku i strzał, z ostrzy lub
sztyletów, miecza dwuręcznego, noży do rzucania i broni palnej, w
moim przypadku karabinu. Nie miałam problemów z żadną z tych
dziedzin — dlatego byłam wybitną jednostką.
— Masz
dobre oko, pomyśl o tym.
Ostatecznie
nie wybrałam łuku ani żadnej innej broni tego typu, co też było
zaletą — niewiele kadetek dokonało takiego wyboru, a nawet
jeśli, moje umiejętności się wyróżniały. Zawsze znajdowałam
się w czołówce, zawsze byłam lepsza od innych.
***
Kiedy
miałam piętnaście lat, miałam okazję poznać to wielkie odkrycie
Instytutu. Zachwycali się nim wszyscy — młody wiek, wysokie
umiejętności jak na obywatelkę slumsów, świetne w nauce —
a przecież nawet nie miało odpowiedniego zestawu genów. Od
początku prezentowało się inaczej niż reszta — nas nauczyli
nas dyscypliny i bycia poważnym; zasady wymagały od nas spiętych
włosów; czystego i wyprasowanego uniformu, a także braku makijażu
lub zafarbowanych włosów — gdyby coś nam strzeliło do głowy.
Odkrycie
miało zakręcone rude włosy, duże oczy z długimi rzęsami,
idealnie gładką cerę, a czarną koszulkę rozpiętą. Odkrycie
nazywało się Grace Austen i już w wieku trzynastu lat wyglądało
jak dziwka.
Dosyć
szybko zorientowałam się, że nie chodziło tylko o to jak się
ubierała — bardzo szybko przygruchała sobie kilku chłopaków z
grup naukowych, niespecjalnie kryjąc się z faktem, że za
odpowiednie pieniądze czy przywileje, spełni wszystkie erotyczne
fantazje. Instytut się tym nie interesował. Im szybciej
zabieraliśmy się do rzeczy, tym lepiej, skoro w tym
wieku przysyłali pierwsze papiery — nie Oddziałowi
Specjalnemu, ale były już takie możliwości. Przyoszczędziliby na
in vitro.
Grace
nie zaszła w ciążę. Nigdy. Załatwili jej tabletki.
***
Do
większości sytuacji można się przyzwyczaić — można się
nawet przyzwyczaić do ryzyka utraty życia. Pierwszy raz, kiedy nam
to udowodniono, przypadł na mój szesnasty rok
życia. Z dnia na dzień kazali nam się stawić w pełnym
wyposażeniu, spięli ręce za plecami, udzielili dokładnych
instrukcji:
— Po
pierwsze, macie pamiętać, że jesteś bezpieczni; nad waszym życiem
czuwają opiekunowie i wyszkoleni żołnierze.
Na
samą myśl, że ktoś musi bronić mojego życia, robiło mi się
ciemno przed oczami i zaczynało kręcić w głowie. Nie miałam
skłonności do omdleń, co pewnie mnie uratowało. Następne słowa
Kaprala docierały do mnie jak echo.
— Zachowajcie
spokój, nie wykonujcie żadnych działań bez wyraźnego rozkazu,
jasne?
Mara,
którą nam pokazali, nijak umywała się do wielkich bydlaków,
które potem mordowałam bez sumienia. Tamta
była malutka, może rozmiaru większego
konia. Czarna, pokryta oleistym śluzem bestia z rogami i zębami,
które były zdolne nas rozszarpać — poruszała się szybko i
zwinnie, łypiąc na nas czerwonymi oczami z wąskimi źrenicami i
zionąc siarkowym pyłem.
Nie
pamiętam, co się stało, ale moje otępienie nagle ustąpiło —
zamiast niego przyszedł ostry ból w klatce
piersiowej i histeryczny płacz. Upadłam na ziemię, wijąc się w
błocie, które dostawało się do moich ust i oczu. Szarpałam się,
krzycząc w panice: ''Nie, ja nie chcę umierać''
Żałosne.
— Zróbcie
coś z tą kurwą! — wrzasnął w końcu jeden z żołnierzy. Sid
i Dan zareagowali najszybciej, zanim ktoś zdążył wyrwać się z
walki, żeby mnie zabrać. Pierwszy raz wtedy mignęły mi przed
oczami niebieskie rękawiczki chirurgiczne, potem Dan przycisnął
mnie butem do ziemi, a Sid rozerwał moją kurtkę, wbił mi w ramię
igłę i odpłynęłam. Zrobiłam wokół siebie niezły szum.
Grace
zsikała się ze strachu, przynajmniej tym mogłam się pocieszać.
***
— Katarina,
słoneczko, jeśli wiesz, że nie dasz sobie rady... — Kapral
położył dłoń na moim ramieniu, a ja spłonęłam rumieńcem.
Najpierw na wspomnienie swojej żałosnej histerii, potem na
wspomnienie Sida zrywającego moją kurtkę. Oczywiście, pod
wojskową kurtką miałam koszulkę, a pod koszulką bieliznę,
zresztą chyba ciężko o mniej romantyczną scenę...
— Wszystko
ze mną w porządku, byłam wtedy rozhisteryzowanym dzieckiem. Zostaw
mnie w spokoju.
— Kati...
— Sid objął mnie od tyłu, delikatnie całując mnie w szyję.
— Nie będzie tak źle, jestem tutaj żeby pomóc
ci, jeśli coś się stanie.
Sid był ode mnie starszy, jednocześnie wybrał sobie dziedzinę wymagającą więcej nauki. Pewnie presja takiej roboty była duża — ratować innych, a jednocześnie samemu nie dać się zabić. Trudne zadanie, zwłaszcza jeśli za jedyne narzędzie do obrony robią dwa srebrne ostrza. Bez wątpienia — srebro nie było najtrwalszym materiałem na świecie, w dodatku skomplikowanym w konserwacji — chociaż i tak była to zabawka na jedną misję.
Sid był ode mnie starszy, jednocześnie wybrał sobie dziedzinę wymagającą więcej nauki. Pewnie presja takiej roboty była duża — ratować innych, a jednocześnie samemu nie dać się zabić. Trudne zadanie, zwłaszcza jeśli za jedyne narzędzie do obrony robią dwa srebrne ostrza. Bez wątpienia — srebro nie było najtrwalszym materiałem na świecie, w dodatku skomplikowanym w konserwacji — chociaż i tak była to zabawka na jedną misję.
Mary
były pradawnym złem, co oznaczało, że trzeba je było zniszczyć
sposobami opisanymi w mitach, wierzeniach, legendach. Na pozór
nie było w tym nic przerażającego — przerażające było to,
że wszystkie opisane stworzenia kiedyś istniały.
— Odpierdolcie
się ode mnie wszyscy, może założycie Grace pieluchę, co?
Grace na chwilę oderwała się od swoich adoratorów i uśmiechnęła, pokazując białe zęby. Jej rodzice chyba przewidywali taką karierę dla córki, jeżeli w tak mrocznych i niepokojących rejonach, zamiast na nielegalną broń, wydali kasę na wybielanie zębów — w takich okolicach nie było to wiele tańsze.
Grace na chwilę oderwała się od swoich adoratorów i uśmiechnęła, pokazując białe zęby. Jej rodzice chyba przewidywali taką karierę dla córki, jeżeli w tak mrocznych i niepokojących rejonach, zamiast na nielegalną broń, wydali kasę na wybielanie zębów — w takich okolicach nie było to wiele tańsze.
Instytut
miał w poważaniu takie slumsy. Traktowali je jako coś, czego nie
da się uniknąć — zwykle bardziej szemrane okolice, po prostu
nie istniały w dokumentach.
Byłam
w takich okolicach kilka razy. Małe, ściśnięte ze sobą betonowe
bloczki z jednym oknem i rozpadającymi się drzwiami, wiadra z wodą
ustawione ciasno pod ścianą, miska z odchodami przy progu. Kiedy
miałam jakieś dwadzieścia trzy lata, bardzo często Instytut
wysłał nas w tamte rejony — uodpornienie psychiczne; taki był
oficjalny powód. Nieoficjalny był taki, żeby
pozbyć się zarazy, która zaczęła szaleć — przez kilkanaście
godzin dziennie przenosiliśmy zwłoki na stosy.
Potem
Instytut jakoś olał kwestię slumsów i już o
nich nie słyszeliśmy, chyba że w kontekście propagandowych
przemówień dla Miasta.
— Hmm?
— Grace uśmiechnęła się delikatnie, a potem, jakby było to
normalne, zaczęła opowiadać: — Miałam na sobie wtedy różowe
koronkowe majteczki…
Prawie
puściłam pawia, kiedy przeszła do szczegółów.
***
Nie
mogłam się nadziwić, kiedy Sid po raz pierwszy zaprosił mnie do
siebie — do małego mieszkanka dwa piętra wyżej. Nie było to
nic imponującego — malutki pokoik, kuchnia połączona z
salonikiem i korytarzem i jeszcze mniejsza łazienka. Ale mimo
wszystko — to było coś, własne mieszkanie! Własne szare
tapety na ścianach, własna przestrzeń do aranżacji w postaci
trzech pustych antyram na ścianie — to było coś niesamowitego.
Zapach kurzu, płynu do naczyń, pianki do golenia, może nie była
to piekielnie trafiona mieszanka, ale pachniała jak wolność —
zwłaszcza dla szesnastolatki, dla której
codziennym szczytem własnego zdania, był wybór pomiędzy kokiem a
warkoczem.
Kiedy
skończyłam osiemnaście lat dostałam dowód,
żebym mogła sobie zaszaleć przez te kilka dni w roku — wypić
piwo, zapalić papierosa. Faktycznie — czyste szaleństwo. W dniu
urodzin dostałam kolejne papiery — te nie uwzględniały już
konkretnych umiejętności — jedynie dały mi prawo do noszenia
dumnego tytułu żołnierza Oddziału Specjalnego.
Tak,
dostałam własne lokum. Cudza trawa i tak jest bardziej zielona.